Nie spodziewaliśmy się, ze BKK tak miło nas zaskoczy, a jednak. Postanawiamy zostać jeden dzień dłużej, po analizie co chcemy jeszcze zwiedzić okazuje się że zdecydowanie nam się opłaca :). Dziś wyjątkowo pospaliśmy, może dlatego, ze kilka nocy nieprzespanych daje się we znaki. Spakowani ruszamy ok. godz.12:00 jadąc tuk-tukiem (100b.), kierowca mówi, ze ma pierwszych klientów i jest dzięki temu bardzo szczęśliwym gościem :), pewnie trafiła się mu zarobkowa tygodniówka ;) po drodze rozmieniamy kolejna 100-tke, BKK kosztuje, o czym szybko się przekonaliśmy:) Okazuje się, ze przebrniecie przez miasto ok. 10km tuk-tukiem na dworzec autobusowy trochę trwa! Mile zaskoczeni jesteśmy uprzejmością naszego drivera, który pomaga nam w odpowiednim wyborze busa do Phuket:) Dobrze w sumie, ze jest z nami bo brak jest kompletnie angielskich nazw, z nim teraz jest łatwiej :) Poza tym czuje się trochę jak "Gringo wśród dzikich plemion", nie widzę ani jednego białego człowieka. Czyżby aż tak nie opłacalnym było zmniejszanie kosztów o dojazd samemu na dworzec:), my byliśmy zadowoleni i bogatsi o doświadczenia no i prawie 1000b. do przodu :) Zostawiamy bagaże w przechowalni za 120b. i wracamy tym samym tuk - tukiem do miasta, wyjątkowo korzystamy z jednego sklepu z biżuterią, gdzie nieplanowo dokonujemy ostatniego sporego zakupu tego dnia..:) Pani menager sklepu jest bardzo zdziwiona, ze jesteśmy na miesięcznych wakacjach, ponieważ oni w Tajlandii mają tylko 12 dni w ciągu roku..ech!
Po powrocie do miasta zaczynamy od zwiedzania Świątyni Leżącego Buddy (Wat Pho)50b., koniecznie ją trzeba zobaczyć! Świątyni Szmaragdowego Buddy, Świątyni Wat Arun 50b., gdzie można obejrzeć panoramę BKK z drugiej strony Chao Phraya, docieramy tam rzecznym taxi za 3b. Jest to nie lada wyczyn, ponieważ nikt nie chce powiedzieć, a może nie potrafi, gdzie znajduje się przystań. Trafiamy do niej poprzez gęste uliczki "rzecznych tubylców ", widzimy jak pracują i żyją na codzień. Przy Świątyni próbujemy miejscowych wypieków, smażonych bananów w panierce kokosowej i innych słodkości w cieście, a także ichniejszych owoców tj. Durian, wygląda jak kolczasta maczuga o smaku słodko – kwaśnym, nie wiem co przypomina, może kolorem banana :), zjadamy też Rambutan, tym co nas miejscowi częstowali na pływającym targu.
Na koniec dnia próbujemy powrócić na dworzec, okazuje się to jednak nie za proste. Żaden tuk-tuk nie oferuje przewozu znając aktualne korki w mieście, zaczyna robić się gorąco, kolejny taksówkarz nam odmawia. Udaje się, ale nie wiem za którym razem, przystaje na naszą kwotę, jedziemy za 100b, droga na dworzec z drugiej strony rzeki Chao Phraya zajmuje ok. 1h, ale jesteśmy na miejscu uff :)! Tam około 20h dopiero obiadek :), oczywiście teraz tylko kuchnia tajska! Kolejne zaskoczenie to piętrowy autobus, z 40 cal LCD, na którym obejrzałam w końcu „Avatara”, nieważne, że w języku tajlandzkim..:)